Nasz kolejny Adwent, cz. 4

Święty Antoni z Padwy powiedział znamienne zdanie: „Boże Narodzenie: to jest Raj”. Tak, jeśli Bóg staje się człowiekiem, jednym z nas, to jest to z pewnością Raj, który stoi przed nami znów otworem. Jego przyjście i dokonane dzieło zbawienia na powrót otworzyło nam drogę do tej pierwotnej szczęśliwości – a nawet więcej – do jeszcze większego szczęścia, którym jest możliwość naszego zjednoczenia z miłością Najświętszej Trójcy.

 

Bóg całkowicie przewyższa nasze oczekiwania, gdyż tylko On jeden zna głębiny naszych serc i wie, jakie kryją się w nich pragnienia, nawet jeśli my sami nie zdajemy sobie z nich sprawy, lub błędnie je odczytujemy. Prowadzi to do szukania namiastek radości, pokoju, szeroko rozumianego spełnienia – co w konsekwencji przywodzi rozczarowanie, pustkę, alienację, czasem wręcz żal do Boga nie wiadomo już nawet za co…

Jezus zrodzony jako bezbronne Dziecię stał się dla wielu znakiem sprzeciwu – to nie mogło zmieścić się w ludzkim umyśle, by Bóg aż tak się uniżył, by tak się pochylił nad człowiekiem, by aż tak go ukochał… I tak właśnie nasze pragnienia odnoszące się do Boga często nas oszukują, gdyż… pragniemy za mało! W jakiś sposób ograniczamy Jego Wszechmoc, gdyż wyobrażamy sobie Jego działanie jedynie jako odbicie działania ludzkiego, z jego skończonością, granicami i obostrzeniami. Logika Boga różni się jednak całkowicie od naszej. On nam proponuje szczęście, którego wymiarem jest wieczność. Tylko to jest bowiem warte naszej uwagi i poświęcenia wszystkich sił.

Radosne oczekiwanie pełne pobożnego skupienia to również czas weryfikacji naszego życia i działania w świetle Narodzenia Pana. Może warto byłoby zadać sobie pytanie, na co my tak naprawdę czekamy? Czy może – jak Izraelici – oczekujemy na przyjście Boga z wielką mocą, który od razu wszystko przemieni i wymierzy sprawiedliwość według naszej ludzkiej miary, rozwiąże wszelkie nasze problemy, uleczy choroby?… A tymczasem On przychodzi jako słabe Dziecko, dla którego nie było miejsca w gospodzie, po to, by pokazać nam, że nasza ziemska ekonomia ma się nijak do Jego planów.

Tak jak Bóg uniżył się dla nas, tak też i my powinniśmy w pokorze uznać naszą małość i znikomość, bo On może dokonać naszej przemiany tylko wtedy, gdy uznamy prawdę o nas samych i Mu ją w szczerości serca oddamy. On uczyni z naszej słabości mocny „atrybut” Bożych dzieci. Bóg pragnie bowiem odziać naszą nędzą całą Swoją miłością. Głębia przyzywa głębię…

Czas Adwentu – czas oczekiwania na Miłość – winien przemienić się więc w czuwanie na przyjście Boga, który przybywa do naszych serc jak do ubogiego żłobu i który  przyjdzie znów przy końcu czasów, byśmy już nigdy nie byli samotni i na wieki odziedziczyli szczęście Nieba.