Bł. Maria Teresa od Dzieciątka Jezus
Bł. Maria Teresa od Dzieciątka Jezus

Dnia 13 czerwca 1999 roku w Warszawie,  św. Jan Paweł II zaliczył w poczet Błogosławionych, w grupie 108 Męczenników II wojny światowej siostrę Marię Teresę od Dzieciątka Jezus, klaryskę kapucynkę z Przasnysza. Mieczysława Kowalska urodziła się 1 stycznia 1902 roku w Warszawie w rodzinie ateistycznej. Mając 13 lat, w dniu 21 czerwca 1915 roku, przystąpiła do pierwszej Komunii świętej, a sakrament bierzmowania otrzymała 21 maja 1920 roku. W dniu 23 stycznia 1923 roku wstąpiła do klasztoru klarysek kapucynek w Przasnyszu, podejmując ekspiację za swego ojca i brata, zarażonych duchem niewiary. Do podjęcia tej decyzji zachęcił ją Ojciec Beniamin Zontag, kapucyn, jej kierownik duchowy. Mieczysława Kowalska rozpoczęła nowicjat 12 sierpnia 1923 roku i otrzymała imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Śluby czasowe złożyła 15 sierpnia 1924 roku. 26 lipca 1928 roku złożyła śluby wieczyste.

Zaginięcie wielu dokumentów z archiwum klasztoru kapucynek w czasie zawieruchy wojennej pozbawiło badaczy duchowości siostry Teresy wielu ważnych źródeł. W przeprowadzonym procesie beatyfikacyjnym trzeba było odwołać się również do świadectw jej współsióstr. Z zeznań mniszek wynika jednoznacznie, że Błogosławiona wiernie żyła charyzmatem Zakonu, pomnażając dziedzictwo duchowości swojej wspólnoty” – tak pisze Ojciec dr Kazimierz Synowczyk OFM Cap w swej książce pt. „Miłosierdzie w życiu i męczeństwie bł. kapucynki Marii Teresy Kowalskiej.” (wyd. Przasnysz 2003, s.29-31 i 38-47). „W klasztorze siostra Teresa pełniła obowiązek furtianki, zakrystianki, bibliotekarki, mistrzyni nowicjatu i radnej w Zarządzie monasteru. Pomimo wątłego zdrowia posługi te spełniała z wielkim poświeceniem i radością. Wobec sióstr była łagodna i delikatna, bezpretensjonalna i zawsze wdzięczna, o wielkiej kulturze ducha”. Siostra Immakulata Klicka takie o niej wydała świadectwo w procesie beatyfikacyjnym: „Jej stosunek do sióstr był bardzo przychylny i życzliwy. Była cicha i nie wywoływała żadnych konfliktów, raczej dążyła do życia w miłości i harmonii”.

Prowadziła pogłębione życie duchowe odznaczając się wielką pobożnością. Naśladując świętego Franciszka i świętą Klarę z Asyżu, kontemplowała często Chrystusa Ukrzyżowanego. Na krzyżu swej celi napisała: „Cicho, cichusieńko, bo mój Jezus kona”. W duchowości siostry Kowalskiej zaznacza się również rys pobożności maryjnej według powszechnie wówczas znanej drogi świętego Ludwika Grignon de Montfort. Oddanie się w macierzyńską niewolę miłości Maryi przekładało się na relacje siostrzane. Sama nazwie się Teresisko, co z łatwością przejmą również jej siostry, aby pozostawać zawsze na obszarze pokornej służby i prawdziwego posłuszeństwa z miłości.

W pamięci sióstr – zeznała siostra Konrada Głowicka w toku procesu beatyfikacyjnego – Sługa Boża została jako osoba delikatna, wrażliwa, wyczuwająca potrzeby innych i usłużna. Była bardzo sumienna w spełnianiu swoich obowiązków. Była cierpliwa i opanowana. Odznaczała się wielkodusznością. Chętnie śpieszyła, aby sprawić innym radość”. We wspólnocie mniszek utrwalił się żywy obraz świątobliwej s. Kowalskiej, którą zaraz po wojnie stawiano młodemu pokoleniu kandydatek do życia klauzurowego za wzór życia kontemplacyjnego.

Aresztowana przez Niemców 2 kwietnia 1941 roku wraz z całą wspólnotą klasztoru przasnyskiego liczącego 36 sióstr, została osadzona w obozie koncentracyjnym w Działdowie. Mniszki umieszczono w brudnym baraku z zarobaczoną słomą i stłoczono w celi numer 31. W tych nieludzkich warunkach siostry uświęcały czas modlitwą brewiarzową we dnie i w nocy, odmawiały nieustannie Różaniec święty, zmieniając się co godzina po dwie, odprawiały Drogę Krzyżową, medytacje. Znajdowały moc z nieba na drodze cierpienia. Szybko przyswoiły sobie absurdalny regulamin obozu i próbowały przetrwać bestialskie warunki. Upokorzeniom nie było końca i nic nie zwiastowało poprawy warunków, ani powrotu do klasztoru.

W tych nieludzkich warunkach znęcania się nad niewinnymi, w brudzie, zimnie i głodzie przyszło także żyć ciężko chorej siostrze Teresie od Dzieciątka Jezus. Pobyt w lagrze radykalnie pogorszył jej stan zdrowia. Miesiąc po deportacji mniszek, siostra Kowalska dostała krwotoku, który rozpoczął jej jedenastotygodniową drogę męczeństwa i śmierci. Opieki lekarskiej w obozie praktycznie nie było. Po długich i natarczywych nawoływaniach dyżurujący żołdak podał trochę wody, natomiast sanitariusz ograniczył się do lakonicznego stwierdzenia, że stan chorej jest poważny. Czuła się coraz gorzej, brakowało świeżego powietrza. Leżała na barłogu, dusząc się z powodu kurzu, który powstawał przy każdym poruszeniu startej słomy. Na domiar złego w obozie wybuchła epidemia tyfusu – wszystkie cele dezynfekowano chlorkiem, który u ludzi zdrowych podrażnia krtań, zaś w przypadku chorych na gruźlicę przynosi o wiele bardziej poważne skutki uboczne. Oddychanie stawało się katorgą. Siostra Teresa nie mogła już chodzić. Miała obolałe ciało, na którym pojawiły się odleżyny, tworząc jedną wielką ranę. Z wysoką gorączką leżała na ziemi prawie martwa, trawiona przez ogień w płucach. Dochodzące z korytarzy i podwórka krzyki i wrzaski gestapowców rozsadzały jej głowę. Pod wieczór z trudem mogła przełknąć kilka łyżek płynu i znów leżała cicho, bez skargi na swój drogocenny krzyż. „Pan Jezus jednak wiedział – pisze siostra Honorata – że od s. Teresy wiele wymagać może, że ta oddana Mu bez reszty dusza będzie umiała ocenić dar cierpienia, więc dawał jej to cierpienie miarą potrzęsioną i opływającą”. Z Chrystusem pozostawała przybita do krzyża.

(…) Nieraz siostry przeżywały nieopisaną kaźń Żydów, którzy mieszkali w tym samym baraku (…). Prawie bez przerwy słyszały odgłosy silnych uderzeń bata i rozdzierający krzyk, który przechodził w skowyt. Rozsadzało to serce chorej mniszki, która współcierpiała z ofiarami bestialstwa, modląc się o zmiłowanie Boże. Brak miłosierdzia ze strony gestapowców, wyzwalał miłosierdzie u tych, które poszły za Chrystusem i uwierzyły w słowa jego Ewangelii: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7). Młoda mniszka z Przasnysza znała wielkość Bożego miłosierdzia, które nie jest wyrazem słabości, tolerancji, czy też pobłażania i usprawiedliwiania zła. W obliczu przemocy, ucisku i cierpienia, okazała się – jak święta Klara – mulier fortis, bo prawdziwie wierzyła w moc słowa Chrystusa, które otwiera perspektywę nowego stworzenia naznaczonego pojednaniem i pokojem.

Życie męczennicy powoli dogasało. Co dzień bardziej słaba umierała bez lęku i żalu, że tak przedwcześnie musi odchodzić, że umiera w obozie, a nie w klasztorze. Nie rozczulała się nad sobą, raczej współczuła z tymi, którzy cierpieli jeszcze bardziej i trwali z Chrystusem w Jego przeciwnościach. W poddaniu się woli Bożej znosiła wszystkie doświadczenia i z wiarą podążała na spotkanie z Panem. Na kilka dni przed śmiercią odbyła ceremonię ponownego zrzeczenia się wszystkiego. Czego mogła się zrzec mniszka w warunkach ekstremalnego ubóstwa? Chyba tego, co mogłaby posiadać i co mogłaby żywić w swoim sercu do prześladowców, a nade wszystko – zrezygnowała z pragnienia życia na ziemi za wszelką cenę. Na pewno zrezygnowała z poszukiwania sprawiedliwości bez przebaczenia, z zemsty, z odwetu, buntu, pretensji i żalu. Męczennica za wiarę dobrze zrozumiała naukę świętego Franciszka, zawartą w napomnieniu dotyczącym ubóstwa ducha. „Wielu jest takich – napomina Seraficki Ojciec – którzy oddając się gorliwie modlitwom i obowiązkom, nękają swe ciała licznymi postami i umartwieniami, lecz z powodu jednego tylko słowa, które zdaje się być krzywdą dla ich ciała, lub z powodu jakiejś rzeczy, której się ich pozbawia, wzburzają się i wpadają w gniew. Ci nie są ubodzy duchem”.

Potrzeba więc było tego aktu, aby na nowo rozpalić w sobie pragnienie i gotowość całkowitej ekspropriacji, zapomnienia o sobie oraz wzniecić ogień miłości nieprzyjaciół (…). Błogosławiona przeprosiła swoje siostry za wszystkie uchybienia w jej życiu i odnowiła profesję rad ewangelicznych (…).

Siostra Teresa cierpiała natomiast, że musi umierać bez sakramentu Pojednania i sakramentu Chorych, bez Komunii świętej, chociaż tylu kapłanów przebywało w działdowskim obozie. Bóg okazał jej jednak dowód Swej obecności i miłosierdzia. Ojciec przełożony z przasnyskiego klasztoru Pasjonistów zdecydował, żeby siostra Teresa o umówionej godzinie wyznała przed Bogiem swoje grzechy, a on udzieli jej na odległość rozgrzeszenia. Kiedy chora dowiedziała się o tym „ogromnie się ucieszyła. Zaraz skupiła się w sobie. W celi zalegała grobowa cisza. Modliłyśmy się wszystkie – pisze s. Szwarc – w jakiejś dziwnie świętej atmosferze, świadome, że nasza Teresa w tej chwili spowiada się Bogu samemu… W celi na drugim piętrze Ojciec pasjonista również modlił się i ze wzruszeniem udzielił rozgrzeszenia”.

Gdy pewnego razu matka Szczęsna Maszewska pocieszała udręczoną Teresę, że wkrótce wyjdą na wolność i wtedy umieści ją w sanatorium, gdzie będzie miała świeże powietrze i odpowiednią pomoc medyczną, Błogosławiona odpowiedziała ze smutkiem: „Więc miałabym się z połowy drogi wracać?” W tych słowach wyraziła swoją wiarę w zmartwychwstanie i życie wieczne oraz pragnienie jeszcze większego zjednoczenia z Chrystusem.

Siostra Teresa, pojednana z Bogiem i z siostrami, ogarniająca modlitwą i ofiarą całą rzeczywistość obozu koncentracyjnego, następnego dnia oddała przełożonej obrączkę, krzyżyk z profesji i brewiarz oraz poprosiła o modlitwę za nią. Ze swej strony zapewniła również o pamięci i była przekonana, że wyprosi u Pana Jezusa rychłą wolność siostrom.

Siostra śmierć zbliżała się coraz bardziej. Wieczorem 24 lipca 1941 roku przełożona poleciła s. Bernadecie, by czuwała nad chorą. Noc była ciemna, tylko od czasu do czasu strażnik lagru oświetlił celę reflektorem. Siostra Teresa leżała bez ruchu, a obok niej zmieniające się w czuwaniu siostry mówiły przez całą noc Różaniec. Po północy s. Bernadeta Suchecka, widząc dziwne uspokojenie się chorej, obudziła przełożoną. Matka Szczęsna podeszła do konającej siostry i w świetle dochodzącym z zewnątrz ujrzała śmiertelnie bladą twarz Teresy. Ta, widząc matkę i wszystkie siostry wokół siebie, zapytała: „Mateńko, czy to już?” Nie było wątpliwości, że są to ostatnie chwile jej życia na ziemi. Trzymając na piersiach zniszczony obrazek Matki Bożej Fatimskiej oraz rozglądając się za różańcem, wypowiedziała ostatnie słowa: „Przyjdź, Panie Jezu! Przyjdź!” Jej śmierć napełniła siostry smutkiem, ale stała się też gwarancją wierności Bogu i wytrwania z Chrystusem na krzyżu do końca. Świętość życia i męczeńska śmierć 39 – letniej mniszki dodały siostrom wiary i nadziei na przetrwanie okrucieństwa hitlerowskiego obozu. Dwa tygodnie po śmierci s. Teresy od Dzieciątka Jezus wydarzyło się coś niezwykłego – zwolniono kapucynki z obozu. W przekonaniu sióstr, ofiara cierpienia i męczeńskiej śmierci Błogosławionej, wyjednała im rychłe uwolnienie i przeżycie koszmaru drugiej wojny światowej.

(…) Błogosławiona Maria Teresa kontemplowała przymiot Miłosierdzia Bożego najpierw w swoim życiu klasztornym, potem zaś w czasie via crucis działdowskiego lagru.

Kontemplacja oblicza miłosiernego Ojca, objawiona także w jego umiłowanym Synu, stała się dla niej szkołą formacji duchowej postawy; kontemplacja ta uczyniła Błogosławioną zdolną do przyjęcia od Boga daru prawdziwie miłosiernych oczu, które nigdy nie podejrzewały i nie sądziły według zewnętrznych okoliczności i pozorów; miłosiernego sensus audiendi, aby ogarnąć posłuszeństwem z miłości potrzeby innych, ich ból i cierpienia; miłosiernego języka, aby nigdy z jej ust nie wychodziła żadna mowa szkodliwa, lecz tylko budująca (Ef 4, 29), aby nie mówiła ujemnie o siostrach i o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy, łagodności i pokoju. Wpatrywanie się w miłosierne Serce Odkupiciela człowieka było dla niej wezwaniem, źródłem i miarą miłosiernego serca i umysłu otwartego na sprawiedliwość związaną nierozłącznie z przebaczeniem, ale też i na miłość obejmującą także nieprzyjaciół oraz dobro każdego człowieka”.

Błogosławiona Maria Teresa jest patronką tych wszystkich, którzy doceniając skarb wiary, modlą się i cierpią za swoich bliskich, którzy tę wiarę utracili, lub od niej odchodzą. Zakończę słowami s. M. Angeli Chmielowskiej, kapucynki, która w obozie działdowskim po śmierci s. Teresy zapisała w swym starym kalendarzyku – notatniku duchowym, takie słowa:

„Bramy wieczności… Zazdroszczę Ci tego szczęścia

i proszę dla siebie podobnej śmierci.

Więc módl się za swą „małą siostrzyczkę” –

i z nieba czuwaj nadal, jak czuwałaś na ziemi…

Tereso, moja Tereso – pamiętaj i módl się za mnie”.

Modlitwa

Panie Jezu Chryste, Ty błogosławionej siostrze Teresie, jednej z grona 108 męczenników drugiej wojny światowej, dałeś udział w swojej Męce przez wytrwałe, aż do śmierci, znoszenie udręk i prześladowań dla chwały Twego imienia. Za ich wstawiennictwem udziel mi łaski…, abym całym moim życiem mógł świadczyć o Twojej miłości. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków.

Amen.