Człowiek nie jest samotną wyspą. Skąd to wiemy? Wystarczy rozejrzeć się dookoła, by przekonać się, że nikt nie pragnie całkowitego opuszczenia, odejścia, które stawać już będzie na krawędzi rozpaczy. Każdy tak naprawdę szuka Kogoś, kto mógłby stać się częścią jego istnienia, bo bez tej Osoby czujemy się w pewien sposób niepełni, brak nam potwierdzenia celowości naszej wędrówki.
Są osoby, które wręcz panicznie boją się samotności i wszelkimi sposobami starają się zapełnić męczącą pustkę, która nagle zaczyna ich ogarniać. Co jednak w rzeczywistości starają się oni zatuszować? Przecież wiemy doskonale, że nie chodzi tu często o osamotnienie. W takich przypadkach bowiem przeradza się ono w skrajną beznadzieję, która sieje ogromne spustoszenie we wnętrzu człowieka. Pojawia się usilne dążenie do pozyskania ludzi tylko dla siebie, swoistego zniewolenia ich, by mimowolnie stali się lekarstwem na smutki i lęki depresji. Nie jest to jednak żadne wyjście, bo samotności można doświadczać także w tłumie i właśnie wtedy jest ona najbardziej dotkliwa, bo człowiek czuje się całkowicie pominięty, zapomniany, postawiony poza marginesem spraw zasługujących na jakąkolwiek uwagę. Może i my niejednokrotnie zaborczymi uczuciami czy czynami przywiązywaliśmy do siebie bliźnich – ale komu to wyszło na dobre? Jakkolwiek by patrzeć na takie sytuacje, zawsze dostrzega się ich fałsz i zakłamanie, a na takich podstawach niczego nie da się zbudować.
Dlaczego jesteśmy samotni w dzisiejszym świecie? Otóż dlatego, że zadowalamy się, a raczej usiłujemy się zadowolić, namiastkami wszystkiego – uczuć, przeżyć, sukcesów, rezultatów pracy. Teraz wszystko musi dziać się szybko i na najwyższych obrotach – życie ucieka, a przecież tyle jest do doświadczenia i zobaczenia. Takie myślenie sprowadza na manowce. Powstaje pozór i pobieżne, jakby w pośpiechu rejestrowane wrażenia, które mają rzekomo zaspokoić najgłębsze potrzeby ludzkiego serca. My jednak nie możemy godzić się na bylejakość! Życie jest zbyt cennym darem, by zmarnować je na sen, co do którego wszyscy przekonują nas, iż jest jawą.
Wszelkie stany samotności i opuszczenia rodzą się z traktowania życia jako pasma doznań i potrzeb, które musimy koniecznie zaspokoić, by być szczęśliwymi. W rzeczywistości jest to „szczęście” bardzo karłowate, ponieważ wynaturza samą jego istotę. A co jest ową istotą – zapytamy. Jest nią dawanie siebie innym. Nie możemy zamykać się w naszej pustelni i twierdzić, że nikt nas nie kocha, czy nie potrzebuje, jeżeli nigdy nie pozwolimy temu komuś wejść!
Trzeba kategorycznie stwierdzić, że zawsze istnieje „ryzyko”, że nas ktoś pokocha i że my pokochamy kogoś. Jesteśmy bowiem istotami stworzonymi do wspólnoty – nikt z nas nie byłby człowiekiem, gdyby nie uczestniczył w człowieczeństwie wszystkich ludzi, żaden z nas nie powiedziałby, że żyje tu i teraz, gdyby nie uczestniczył w istnieniu innych. Tylko bowiem poprzez wspólnotę nasze działanie i pielgrzymowanie może się dopełniać i ubogacać. Ja mam takie zdanie na jakiś temat, ale Ty możesz mieć inne, a dzieląc się naszymi spostrzeżeniami otwieramy sobie oczy na nowe rzeczywistości i pozwalamy drugiemu stawać się cząstką nas samych, poprzez swoiste zaproszenie do wspólnego postrzegania i przeżywania.
Poza tym nasze życie nie „zaistniało”, ani nie „stało się”, ale zostało stworzone. A żeby to się dokonało, potrzebny był i Stwórca – Bóg. On nie dał nam życia po to, aby biernie obserwować nieudolność swoich stworzeń. Akt stworzenia można porównać do relacji między matką a jej dzieckiem. Matka nie rodzi go bowiem po to, aby je, bądź jego miłość, posiadać na własność, ale by obdarzać je miłością i troską. Opiekuje się ona nim i zawsze czuwa, by nie stała mu się żadna krzywda. Jest to właśnie pewien obraz Boga, który zapragnął Swym dzieciom podarować miłość i otoczyć je opieką. To także wskazówka dla nas, jak mamy postępować, aby nigdy nie znaleźć się w ślepej uliczce osamotnienia – mamy zawsze z naszą miłością wychodzić do każdego człowieka, gdyż tylko z takiej autentycznej postawy zrodzi się prawdziwa wspólnota. Taka wspólnota to ja i Ty, to każdy człowiek, który pojawi się na naszej ścieżce.
Jesteśmy samotni, bo tak często nie chcemy podzielić się z innymi tym, co posiadamy. Wydaje się nam, że wtedy mogłoby to ulec jakiejś profanacji, straciłoby w naszych oczach wartość, a inni nie potrafiliby docenić naszego poświęcenia. W życiu jednak nie o to chodzi! Nic, co posiadamy – talenty, umiejętności, zdrowie, uroda – nie należy do nas, ale mimo to mamy tak cudowny przywilej rozdawania tego wszystkiego! Dobro ma to do siebie, że staje się go tym więcej, im więcej go rozdamy. Nie warto więc zamykać się na wszystko, co nas otacza i czekać biernie, aż ktoś wyciągnie do nas rękę. I my wykażmy wreszcie inicjatywę i pozwólmy realizować się naszemu jestestwu tam, gdzie jest jego miejsce – we wspólnocie.
Takich wspólnot każdy z nas zna wiele – pierwszą jest rodzina, potem krąg przyjaciół i znajomych, ludzie, z którymi pracujemy i spotykamy się, są w końcu wspólnoty zakonne. Każda z nich staje się żywym obrazem współdziałania ludzi i otwierania się na swoje potrzeby. Wciąż staramy się zrozumieć nawzajem, bo w przeciwnym razie nie bylibyśmy w stanie w ogóle siebie znosić.
Często nie zdajemy sobie sprawy, że prawdziwa, wartościowa samotność jest czymś zupełnie innym niż destrukcyjne opuszczenie graniczące z rozpaczą. To ostatnie wywołuje w życiu człowieka „pustoszenie” – stopniowe zatracanie kontroli nad własnymi reakcjami i odczuciami, wypełnienie jestestwa bezkresną beznadzieją, która osłabia ufność i zabija wszelką wiarę. Prawdziwa samotność to jednak stan, w którym w rzeczywistości nigdy nie jesteśmy sami. Ciągle bowiem kroczy przy nas Bóg i nie opuszcza nawet na chwilę, a wręcz niesie nas w Swoich ramionach przez najtrudniejsze „odcinki” naszej drogi. Taka samotność ubogaca i daje poznać Tego, który tylko w niej przemawia, gdyż On w niej mieszka. Bóg ukryty – to Bóg, który przemawia do samej istoty naszego człowieczeństwa – do duszy – i przez to pozwala nam się otworzyć na jego łaskę i na innych ludzi.
Podobnie samotność – w tym dobrym znaczeniu – wygląda w relacjach z bliźnimi. Jak pisał ks. Twardowski – „czasem trzeba się zgubić, żeby się odnaleźć”, czasem trzeba wejść w sferę samotności, by spojrzeć z perspektywy, by wyjść poza nasz ciasny horyzont i subiektywizm jednostronnego postrzegania. Pewnie wiele razy doświadczyłeś tego, kiedy ktoś Ci bliski nagle odszedł, kiedy popsuły się wasze stosunki, a zażyła znajomość, przyjaźń czy miłość zostały wystawione na ciężką próbę. Takie przeżycia wywołują pustkę, gdyż wszelkie relacje, w które wchodzimy z ludźmi, powodują, że dzielimy się sobą z drugimi, a gdy ci odchodzą, odchodzi także i cząstka nas samych. Stanowimy niejako kawałki układanki, z której każdy jest tak samo ważny, bo jeśli choć jednego brakuje, to całość nigdy nie może zaistnieć.
Jesteśmy wspólnotą. Podkreślił to nasz Zbawiciel, ucząc nas modlić się do Ojca: Ojcze nasz, chleba naszego, odpuść nam nasze winy, nas zbaw ode złego. Stanowimy jedno i jesteśmy ściśle złączeni z naszymi bliźnimi, czyli z tymi, którzy są „bliscy”. A „z bliźnim się świat zabliźni” (E. Stachura), bo każdy z nas nosi w sobie Boga, który leczy najgłębsze rany i najlepiej nas rozumie. Przecież Chrystus na krzyżu doświadczył także całkowitego opuszczenia – rozbiegli się uczniowie, a obecność Ojca stała się niewyczuwalna. „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27, 46). Zaraz jednak nawet w tej otchłani pustki i trwogi, pełen ufności zwraca się do Wszechmogącego: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego.” (Łk 23, 46).
Od Jezusa mamy się więc uczyć najgłębszego zawierzenia, które nawet z przepaści osamotnienia spogląda ku szczytom Bożej Obecności.
Warto więc dobrze zastanowić się, zanim w rozgoryczeniu zaczniemy poświęcać się rozmyślaniu nad biedą naszej samotności. A może warto zatrzymać się i zapytać, czy nie jesteśmy przypadkiem samotni w naszej samotności i czy sami nie zamykamy swego serca na łaskę dzielenia się sobą z innymi? To współczesny świat podstępnie próbuje nas doprowadzić do wyobcowania ze wspólnoty, gdyż karmi ludzi przekonaniem, że jesteśmy samowystarczalni i możemy poradzić sobie własnymi siłami z wszelkimi problemami. Nic bardziej błędnego! Jesteśmy wspólnotą Ludu Bożego i tylko w jedności z Tym, który nas stworzył, możemy realizować nasze powołanie. A każde z nich jest powołaniem do dzielenia się sobą z innymi i oddawania wszystkiego naszemu Ojcu, od którego przyszliśmy i do którego zmierzamy, by stanowić komunię z wszystkimi naszymi braćmi i nigdy już nie być osamotnionymi.